poniedziałek, 25 stycznia 2016

5. Please, run.

Lavinia Pov's
     Nastaje wieczór. Próbuję zapomnieć o pojawiających się w mojej głowie myślach z wczorajszej nocy, jednak to one nie chcą mnie opuścić. Pierwszy raz od feralnego zdarzenia czuję lęk. Dopiero teraz dochodzi do mnie co się mogło wydarzyć. Gdyby nie on... mój nieznany bohater, doszłoby do tragedii.
Analizuję jeszcze raz  wszystko dokładniej i dochodzę do wniosku, że to nie mogła być Sue. Jest silna to fakt, lecz  nie wystarczająco w porównaniu do napakowanego i umięśnionego Josh'a. Nie powaliła by go na ziemię. Nie dałaby rady go ode mnie odciągnąć. Mogła jedynie zanieść mnie do domu, jednak to nie miało by sensu.
- Córeczko. - Tata macha mi ręką przed oczami, wyrywając mnie z transu. Spogląda w moim kierunku  i zwinnym ruchem łapie za sportową torbę, która leży walnięta tuż obok szpitalnego łóżka.
- Dlaczego mam wrażenie, że coś ukrywasz? - pyta.
Ojciec zawsze potrafił wykryć, kiedy kłamię. Nigdy nie miałam z nim najlepszego kontaktu. Zwłaszcza, gdy miałam okres buntu, który zakończył się tuż po śmierci mamy. Od tego czasu jesteśmy jak najlepsi przyjaciele. 
 Odpycham od niego swój wzrok, który ląduje w szarym punkcie na ścianie.
- Masz jakieś problemy? Lavinio przecież, wiesz, że ci pomogę. Nie zachowuj się jak dziecko.
- Pokłóciłam się z chłopakiem - mówię, unikając jednocześnie wzroku ojca.. W pewnym sensie jest to prawda. Josh jest już dla mnie nikim. Skrzywdził mnie. A lepiej, żeby ojciec nie znał prawdy. Jeszcze zrobiłby coś głupiego.
- Przepraszam nie wiedziałem. - Dotyka mojego ramienia i posyła mi ciepły uśmiech. Zawsze to robi, żeby mnie jakoś pocieszyć. Jest mi ciężko kłamać własnemu ojcu, ale nie chce by jeszcze zawalał sobie głowę moimi problemami.
***
Drogi pamiętniku,
Pamiętasz jak kiedyś tak bardzo cię potrzebowałam? Myślałam, że już nigdy nie będę musiała cię wyciągać z zakurzonego kąta, jednak jest pewien chłopak, który mnie skrzywdził. Czy jestem na tyle nic nie warta, że można mną pomiatać?
Wpatruję się w zapisaną stronę, a moje łzy samoczynnie wypływają z moich oczu. Czy te słowa muszą aż tak boleć.
Pod wpływem emocji wyrywam kartkę i zgniecioną w kulkę rzucam w kąt pokoju. Ręce całe się trzęsą, a ja cała dygotam z zimna. Zimna, które właśnie oblewa moje ciało.
Zdesperowana wstaje na równe nogi, które samoczynnie się chwieją. Nakładam na siebie ciepłą bluzę i szare dresy i upewniając się, że światła są pogaszone, otwieram na oścież okno.
Odgarniam do tyłu włosy. Chłód przelatuje przez okno i nawiewa na moją twarz. Nie zamierzam jednak rezygnować. Stabilnie łapię za ramę okna i przerzucam jedną z nóg.  Obracam się za siebie i gdy widzę, że dzieli mnie od ziemi jedynie kilka metrów, nabieram głęboki wdech i skaczę na zimną powierzchnię ziemi.
     Opieram się na obu rękach i z ich pomocą, wstaję na równe nogi. Szybkim krokiem, omijam furtkę i rzucam się w bieg. Zazwyczaj truchtam, jednak pod wpływem silnych emocji, kieruję się przed siebie, nawet nie patrząc na drogę przede mną. Łzy zasłaniają mi i tak ledwo oświetloną ulicę, a ja pałam do siebie złością. Moje życie tutaj... To nie jest życie. Ciągłe kłamstwa i tajemnice. Oraz Josh...
     Przyspieszam bieg i wkrótce skręcam w stronę ciemnego lasu. Mija ułamek sekundy. Zahaczam o ciężki i ogromny przedmiot. Moje ciało mimowolnie opada... Zadzieram kolanem o chropowatą powierzchnię i zderzam się z nieprzyjemnym zimnem. Wszystko dookoła jakby wirowało.
- Co tutaj robisz o tej porze? - słyszę nad sobą czyjś zachrypnięty głos.Mrugam kilkakrotnie i widzę, że osoba klęka i wyciąga w moją stronę rękę. Przez zaszklone oczy zauważam znajome niebieskie tęczówki chłopaka przed, którymi ostrzegała mnie Sara. A jeżeli faktycznie jest niebezpieczny? Jeżeli to już mój koniec?
- Boisz się mnie? - pyta, a ja mam wrażenie, że jego głos jest smutny.
Z jednej strony nie mam powodów, żeby tak było, ale z drugiej strony nikt nie ostrzegał by mnie bez powodu.
Zaprzeczając słowom brunetki, dotykam jego dłoni. Jest zimna. Nawet bardzo i gdy tylko podnoszę się na równe nogi, wyrywam dłoń i chowam ja w kieszeni bluzy.
Myślałam, że zirytuje go moje zachowanie, lecz chłopak wydawał się nawet nie wzruszony.
- Chyba powinieneś wrócić do domu. Zmarzłeś - mówię, przerywając nasze milczenie. Widzę jak na jego ustach pojawia się smutny uśmiech, a zaraz potem chowa swój wzrok w zabłoconej ziemi. Pierwszy raz widzę jego twarz. Jego piękne szafirowe tęczówki, które wcześniej przysłonione były przez przyciemnione okulary.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Wyrywa mnie z zamyślenia. Spogląda w moim kierunku i ciężko wzdychając, odwraca się w kierunku ławki przed nami. Podążając za jego ruchami, docieram do drewnianego siedzenia i równocześnie z nim opadam na pośladki.
- Musiałam ochłonąć przez pewnego chłopaka - odpowiadam po chwili. Blondyn opiera się o poręcz ławki i spogląda na boki, wpatrując się w ciemny punkt przed nami.
- To przez niego płakałaś? - pyta niemal natychmiast. Opowiadam mu gestem głowy, a chłopak nabiera głębokiego wdechu.
 - Czasem nie warto płakać przez takich dupków, Lavinio. Nie myśl już o tym. Boli mnie twoje cierpienie. - Spoglądam w jego kierunku. Mam zamiar zadać mu następne pytanie, jednak zauważam coś, czego wcześniej nie dostrzegłam. Jego oczy. One błyszczą.
- Jesteś ranna? - pyta, wyrywając mnie z omamu.Odrywam od niego wzrok i dopiero gdy podwijam rękaw bluzy,  zauważam sącząc się krew.
- To tylko mała rana - mówię, a chłopak momentalnie wstaje na równe nogi i staje do mnie tyłem.
- Wracaj do domu - mówi pewnym głosem, wprowadzając mnie w  osłupienie. Wpatruję się w jego osobę i nie rozumiem jego zachowania. Nie wiadomo z jakiego powodu jest zdenerwowany.
— Lavinio uciekaj... Proszę. — słyszę ponownie jego złamany głos. Co się dzieje? Dlaczego się tak zachowuje? Dzieje się coś dziwnego.
— Niall... Powiedz mi...— Chłopak odwraca się w moją stronę. Jego oczy. Jego oczy są czerwone. Jak to możliwe? Jak opatrzona odskakuje do tyłu, lecz chłopak zbliża się w moim kierunku i  łapie jedną ręką  za mój podbródek, a drugą ściska mocno mój nadgarstek.
— Niall co się dzieje? Boję się. — Wpatruje się w jego coraz bardziej rubinowe tęczówki i w pewnej chwili nie mogę oderwać od nich wzroku z nieznanego mi powodu. Jakby mnie hipnotyzował...
— Nie powinienem cię narażać na taką bestię jak ja, Lavinio. Ale nie potrafię ci nie pomóc. Nawet nie wiesz jakie myśli miał Josh. Nawet nie wiesz jaki byłem wściekły. Będę cię chronił. Chcę cię chronić. Jesteś dla mnie wyjątkowa. Taka krucha i niewinna.Przepraszam, że mące ci w głowie. Zapomnij to co widziałaś. Zapomnij o tym co ci teraz powiedziałem. Rozmawialiśmy, ale ty byłaś zmęczona i poszłaś do domu.Biegnij. Nie obracaj się za siebie. Idź prosto do domu. Nie bój się, Lavinio. Po prostu to zrób.

środa, 20 stycznia 2016

4. This happens something strange.

Lavinia Pov's
Jaki to los, skoro nie znamy daty, ani godziny swojej śmierci. Jaki to los,  skoro ktoś decyduje za nas, mimo, że nie jesteśmy jeszcze gotowi.
     Biel. Jest jedyną rzeczą, która rzuca mi się w oczy od razu po przebudzeniu. Moje oczy chociaż jeszcze zaropiałe, dostrzegają w ułamku sekundy pikające dookoła maszyny.Ojciec siedzi  oparty o szafeczkę tuż obok mojego łóżka i cicho pochrapuje.
     Zmuszam się do pozycji siedzącej i w skupieniu rozglądam się dookoła.
- Lavinio - słyszę głos przebudzonego ojca I od razu spoglądam w jego kierunku. Ma lekko potargane włosy, a oczy wyglądają ne lekko spuchnięte, z powodu braku snu. Mimo to  posyła mi ciepły uśmiech i chowa moją dłoń w zagłębieniu swojej. Wygląda na bardzo zmartwionego. Obiecałam mu nie sprawiać problemu, ale wyszło jak zawsze.
- Znowu narozrabiałaś córeczko - mówi, kręcąc głową w obie strony, nie chowając rzędu śnieżnobiałych zębów. Zmuszam się do uśmiechu,a gdy ojciec uderza mnie w ramię, oddaję mu tym samym gestem.
- Jakim cudem ty Lavinia Moretz spadłaś ze schodów ? - pyta, szczerząc się od ucha do ucha, ale ja nie jestem gotowa na żarty. Uśmiech z mojej twarzy znika, a ja wpadam w zakłopotanie. O jakie schody chodzi? Nic takiego nie miało miejsca. To Josh... Przecież to on próbował mnie wykorzystać.
- Chyba nie rozumiem - mówię zdezorientowana, starając się unikać wzroku ojca. Wlepiłam wzrok w ślepy punkt na ścianie i próbowałam uspokoić myśli. Co tak naprawdę wydarzyło się wczoraj wieczorem?
- Jeden z twoich znajomych, chciał cię odwiedzić i znalazł cię zakrwawioną na ziemi. Wylałaś wodę, pośliznęłaś się i spadłaś ze schodów. Lavinio czy wszystko dobrze? - pyta niepewnym głosem ojciec. - Strasznie zbladłaś. Może pójdę po pielęgniarkę...
- Nie! - szybko zaprzeczam i zmieniam ton głosu na lżejszy. - Jest wszystko dobrze. Czuję się jak ryba w wodzie. - Posyłam ojcu promienny, ale sztuczny uśmiech. Nie chcę, żeby martwił się na zapas.
- Tato poszedłbyś po wodę. Chce mi się strasznie pić.
- Jasne, Lavinio. Zaraz wrócę. - Zakłada na siebie ciepły polar i wychodzi z sali, zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami.
Sama nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie co się wydarzyło wczoraj. Pamiętam tylko, że zemdlałam w połowie drogi do domu, więc niemożliwe, żebym się tam sama znalazła. Nikt z nowej klasy nie zna mojego adresu zamieszkania. Nawet Sue. Więc kto, wczoraj mnie uratował? To nie jest normalne. Nie znam nikogo kto mógł to zrobić. Mógł zrobić to ktoś z mojej paczki, lecz nie jestem co do tego przekonana. Każdy normalny zadzwonił by na pogotowie, a ten kto mnie uratował zaniósł mnie do domu i tam wykonał telefon.  Dzieje się tu coś dziwnego.
     Moje rozmyślenie przerwał ojciec, który właśnie wszedł do sali. Podał mi wodę i z powrotem usiadł na krześle.
- Kiedy wychodzę?
- Lekarz powiedział, że jeszcze dzisiaj cię wypuści. Zrobią ci jeszcze kilka badań i jesteś wolna. - Posyła mi zmartwiony uśmiech. Muszę skontaktować się jak najszybciej z Sue. Mam jedynie nadzieję, że to ona była moim bohaterem.
***
Niall Pov's
- Gdzie byłeś? - pyta Louis w wejściu nawet się ze mną nie witając.Rzucam w kąt kurtkę i siadam przy stole w salonie i wczytuję się w dzisiejszą prasę.
- Musiałem załatwić pewną sprawę - mówię, starając się uniknąć jakichkolwiek pytań.
- Polowałeś? Masz plamę na bluzce. - Wskazuje zakrwawione miejsce na bluzce. Na pewno wyczuwa, że to krew człowieka. Teraz to już na pewno nie da za wygraną.
- Oszalałeś Niall. Prawda? Sam dobrze wiesz, że mieliśmy unikać jakichkolwiek ludzi. Dopiero tu przyjechaliśmy, a ty już chcesz wplątać nas w jakieś tarapaty. Jesteś...
 - No jaki jestem Louis? To wszystko twoja wina, że jestem kim jestem, a ty dobrze o tym wiesz. Nie zabiłem nikogo. Możesz być tego pewny. Nie jestem taki. Nie umiem patrzeć jak ludzie cierpią, choć jest to dla mnie trudne. Jestem słaby na ludzką krew, ale nigdy nie zabiłbym człowieka, bracie. Mam swój honor. - Nabieram głębokiego wdechu i wychodzę z domu, trzaskając za sobą drzwiami.
Nigdy nie chciałem być tym kim jestem. Nienawidzę tego kim się stałem. W końcu nie wytrzymam i zrobię to. Zabiję człowieka.

Przepraszam, przeprasza i jeszcze raz przepraszam. Minęły dwa tygodnie. I know, ale teraz jest okres poprawiania no i skupiłam się bardziej na szkole. Przepraszam was bardzo.
 Za dwa tygodnie mam ferie i wtedy będzie dużo rozdziałów. Mam już wszystko rozplanowane do 8 rozdziału, więc nie jest tak, że totalnie zapomniałam o blogu.
Do następnego.
 
Layout by eternity